 |
www.klanblade.fora.pl Forum klanu Blade
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
SlodkaSiekierka
Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 0:38, 13 Lut 2008 Temat postu: Twórczość własna. Przeczytajcie (jak Wam się zachce). |
|
|
Moje (Andzrela, nie Słodkiej) grafomańskie wymiociny. Zapraszam!
Prolog
Wysoki mężczyzna o długich włosach białych jak śnieg upadł poraz kolejny. Trzech ludzi z mieczami, wszyscy ranni, słaniało się ze zmęczenia lecz żaden z nich nie zmniejszał dzielącej ich od białowłosego odległości.
- Zaraz zdechnie - rzekł jeden z nich, wsparłszy się na mieczu. - To koniec twego terroru, Bestio! - splunął na leżącego starca.
- Właśnie tu skończy się wszystko, Xar. - powiedział drugi, kaszląc krwią i kontynuując dopiero po dłuższej chwili - Nie zakłócisz nadejścia Królestwa Bożego!
Xar dźwignął się na kolana i wsparł na łokciach. Zwymiotował.
- Ten, który chciał zagłuszyć Słowo Boże - wydyszał ciężko trzeci - leży w kałuży własnej krwi i rzygowin. Ale trzeba ci oddać, żeś dzielnie walczył - skłonił się z kpiną.
- Powiem wam coś, skurwysyny... - wybełkotał Xar - Pewnie to już znacie. Bestii pokłon oddali, mówiąc: "Któż jest podobny do Bestii i któż potrafi rozpocząć z nią walkę?" A dano jej usta mówiące wielkie rzeczy i bluźnierstwa, i dano jej możność przetrwania czterdziestu dwu miesięcy.
- Jak śmiesz...
- Chyba się nawet zgadza, co? Ile lat trwała wojna, odkąd przyłączyłem się do Osowogórczyków na czele innych magów? A wcześniej? Zwiedziłem kawał świata: Zachód, Północ i Wschód. Żałuję, że nie dotarłem zbyt daleko na Południe, ale musiałem wracać. I rozprawić się z wami. Potem dano jej wszcząć walkę ze świętymi i zwyciężyć ich, i dano jej władzę nad każdym szczepem, ludem, językiem i narodem. To niestety spora przesada, ale polubili mnie tu i ówdzie. Głównie niewiasty. Każdej zostawiłem po jednej swojej błyskotce, żeby dziecko miało jakiś cenny przedmiot.
Inkwizytorzy, słysząc cytat ze swej najświętszej księgi z ust największego wroga zacisnęli pięści i chcieli roznieść go na mieczach, lecz zatrzymali się wpół kroku. Oto bowiem sylwetka Xara rozbłysła niesamowicie jasnym światłem, wokół niego zaczęła pękać ziemia, powietrze skłębiło się wyraźnie i nastąpiło kilka niewielkich wyładowań elektrycznych
- Teraz szykujcie się na karę! - wykrzyczał mag głosem, w którym słychać było pradawną moc - Za wszystkie krzywdy uczynione ludziom, za gwałty, mordy i pożary, za osierocone dzieci, osamotnione matki i owdowiałe żony. Za topienie we krwi całego świata!
W miarę, jak złorzeczył swym przeciwnikom, wyładowania przybierały na sile i aura mocy wokół Xara gęstniała coraz bardziej.
- Nie zniszczę was wszystkich - ziemia zdawała się drżeć, gdy przemawiał - Ale pozostanie was garstka, do dobicia.
Xar powstał z kolan i wzniósł w górę dłonie.
- Chcesz zniszczyć cały świat, głupcze? - krzyknął przerażony inkwizytor.
Zniszczyć? Nie! Nie mogę... za późno!
Tego dnia nastąpiło wydarzenie, które później opisywano jako Trzęsienie Xara.
Cracovia, IV april Anno Domini MCLXX
W owym czasie, dziesiątego dnia miesiąca marca Roku Pańskiego MCLXX przeciwko plugawej bestii, czarownikowi imieniem Xar, który na czele zbójeckich Osowogórczyków czynił gwałty na pobożnym narodzie polskim, wysłano trzynastu wielkich mistrzów Sanctum Officium ze świętą misją uśmiercenia bestii i dostarczenia jego głowy do samego Ojca Świętego. Tego, co nastąpiło później, nie mogą w pełni oddać nawet słowa św. Jana, ucznia Naszego Zbawiciela, który spisał swe wizje w Świętej Księdze. Starczy rzec tylko, że skończył się czas miłosierdzia, a nastał wiek topora i miecza. Wiek, w którym upłynie więcej krwi niźli wody we wszystkich rzekach świata.
Wszelako Światłość Boża nie zgasła całkowicie i pozostał jeszcze blask nadziei. Tym blaskiem jesteśmy my wszyscy, Kościół Powszechny, który ocalał tylko w Polsce. Jesteśmy ostoją Boskiego Porządku. I mamy świętą misję: jak onegdaj apostołowie Chrystusowi, tako i my dzisiaj musimy zanieść Słowo Boże na cały świat i uleczyć go z ran, jakie zadało mu Trzęsienie Xara.
Pierwej jednak własnego wrzoda z ciała wyciąć należy, ogniem i mieczem wyplenić zarazę z Osowej Góry, bastionu zdrajców, co wyrzekli się Łaski Pańskiej.
I
Do karczmy weszło trzech niezbyt sympatycznie wyglądających osobników, powodując chwilowe zamarcie wszelkich rozmów. Nawet Kacper, zwany też Makiem Polnym, jeden z wielu wierszokletów, którzy w swej nieskończonej pysze mienili się poetami, zaprzestał nędznej imitacji śpiewu, kiedy ujrzał trójkę przybyszów. Obrzucił ich lustrującym spojrzeniem, w którym jednak czaiło sporo strachu.
Ten z lewej był najniższy. Miał niebieskie oczy i bujną czuprynę czarnych, kręconych włosów, okrągłe policzki i wydatniejszą, niż u innych widywanych przez Kacpra ludzi, dolną wargę. Znad prawego barka wystawała mu rękojeść popularnego wśród morskich rozbójników langsaxa, dało się też zauważyć niewielką kuszę. U pasa nosił dwie pochwy ze sztyletami, takimi samymi, jak ta przy lewym bucie. Mężczyzna ubrany był, podobnie, jak ten idący z prawej strony w skórzane, brązowe spodnie, jeździeckie buty, brunatną tunikę dobrej jakości oraz szarą pelerynę, której barwa skojarzyła się bardowi z mglistym porankiem..
Mężczyzna całkiem po prawej, wzrostu niższego niż przeciętny, nie starał się ukryć faktu, że ma przypasane dwie pochwy z mieczami. Gdyby Mak Polny znał się na broni tak dobrze, jak na tworzeniu tandetnych wierszydeł, w mig rozpoznałby, iż żaden z tych mieczy nie został wykuty przez człowieka. Bard wszelako był tego pewien całkowicie. - przybysz zdjął kaptur z głowy, skupiając na sobie wzrok wszystkich obecnych - to nie był człowiek! Rysy twarzy miał o wiele ostrzejsze niż ludzie, w oczy rzucał się też całkowity brak zarostu. Spoglądał dookoła swymi szarozielonymi, kocimi ślepiami - właśnie takie porównanie wydało się Kacprowi najbardziej adekwatne - wzbudzając lęk wśród obecnych w zajeździe ludzi. Bard był absolutnie pewien, że elf - bowiem to przedstawiciel tego ludu zawitał do środka - dzięki swym ostro zakończonym uszom doskonale słyszy szeptane cichcem przekleństwa i wezwania do Chrystusa o ratunek.
Na to, że elf miał rudawe, ogolone tuż przy skórze włosy, nikt z obecnych nie zwrócił większej uwagi.
Trzeci typek, flankowany przez elfa i niskiego mężczyznę, nie wyróżniał się niczym szczególnym: był to wysoki, długowłosy brunet o brązowo-zielonych oczach, odziany w dobrej jakości żołnierski strój i czarne wojskowe buty. Wyglądał na jakieś dwadzieścia lat, choć postarzał go troszkę delikatny zarost na twarzy.
Cała trójka podeszła do lady prowadzona wzrokiem wszystkich obecnych w gospodzie. Gdy się zbliżyli, wszyscy goście nagle porozchodzili się po najodleglejszych kątach izby, byleby tylko zejść im z drogi. Stojący za nią oberżysta był dość schludnie ubranym, tęgim łysym mężczyzną w sile wieku.
- Piwa, gospodarzu, macie tu? - spytał ten najniższy - Ale piwa - zaakcentował to słowo - a nie jakieś szczyny!
Powiedział to na tyle głośno, że goście siedzący przy kilku bliżej położonych stolikach parsknęli z cicha.
- Dawaj trzy kufle najlepszego, jakie tu macie! - rzekł rudy.
Obsłużono ich w czasie krótszym niż ten, jakiego potrzebuje wprawny ksiądz na nakreślenie w powietrzu znaku krzyża..
- Zacny ten wasz interes, piwo też niezgorsze - odezwał się do karczmarza długowłosy - Czysto tu macie i schludnie. Nie śmierdzi niczym...
- Dziękuję waszmości - gospodarz skinął mu głową - Moja żona i córki dbają, aby było tu czysto, nie śmierdziało i aby gościom podróżnym było tu miło... - puścił oczko - Jeśli waszmości sobie zażyczą, to moje córki mogą...
- Nie zażyczą sobie - wszedł w słowo rudy - Ale powiedzcie nam, czy jakiś możniejszy pan zajechał może do was? Nie, żeby wasza klientela to chamstwo jakieś było, ale ledwo się nasze konie zmieściły w stajni, tyle tam rumaków...
- I większość z tych rumaków to bojowe ogiery - włączył się w rozmowę ten najniższy - powiedzcie no, któż to wasze progi zaszczycił? Rycerz jaki możny? Albo i sam książę jakowyś?
Oberżysta wyraźnie nie wiedział, co powiedzieć...
- Wybaczcie, panowie, gębę na kłódkę kazali trzymać. Nie powiem nic...
- Jesteś pewien, że nie? - zapytał ten najniższy, czarnowłosy - A chcesz, aby ten ktoś w zginął w pożarze? Tak samo, jak i ty i pozostali tu obecni?
- Wy... Co wy mówicie? - karczmarz lekko się przestraszył.
I wtedy dostrzegł, że ten długowłosy ma na szyi krzyż. Ale nie był to zwykły krzyż. Znaczy, był to zwyczajny łaciński krzyż, tyle że... odwrócony. Zrozumiał, co to oznaczało. Jego przypuszczenia potwierdziło przyjrzenie się ich kuszom. Były mniejsze niż zwykłe kusze używane w wojsku oraz z boku każdej odstawała specjalna rączka. Były to słynne szybkostrzelne kusze - osowogórskie syriuszanki. Tajemnica tej broni nigdy nie opuściła terenów ostatniego pogańskiego księstwa. Wszyscy trzej byli więc bez wątpienia Osowogórczykami. Teraz dopiero zauważył, że człowiekiem był tylko ten ubrany na czarno. Istoty o ostro zakończonych uszach i ostrych rysach, takie jak ten rudy, nazywano elfami. Natomiast ten mały z bujną czupryną to nie był żaden karłowaty człowiek, tylko niziołek!
- To duchowny... Prałat jakiś, ale bogaty niemożebnie, bursztynem obłożony... - powiedział szybko - ale ja nic nie mówiłem.
- Jasne - powiedział rudy elf - nic nie słyszeliśmy. Zbychu - spojrzał na długowłosego - idź po niego na górę, pewnie będzie tam ze trzech ludzi. Przypuszczam, że reszta siedzi tu. Kiedy zaczniesz hałasować, zajmiemy się nimi. Prawda, Luxis?
- Się rozumie, Mathiis. - niziołek przytaknął.
Zbyszek powoli pokonywał kolejne stopnie, w międzyczasie upewniając się, czy ostrze wychodzi z pochwy dostatecznie szybko i cicho. Stanął przed drzwiami do największej izby gościnnej, znał bowiem naturę chrześcijańskich kapłanów i ich umiłowanie do przepychu, zatem był pewien, że poszukiwany klecha znajduje się właśnie tam. Przed drzwiami stało dwóch dobrze zbudowanych młodzieńców, ku zaskoczeniu Zbyszka, uzbrojonych w miecze. Jeden z nich warknął złowrogo:
- Czego? - zmierzył Zbyszka wzrokiem - Jego Eminencja nie życzy sobie, aby mu przeszkadzać.
- No cóż - Zbyszek wzruszył ramionami - wygląda na to, że - zaakcentował te słowa - Jego Eminencja ma paskudnego pecha.
Jeden z wartowników zaatakował bez ostrzeżenia, tnąc zdradziecko od dołu. Zbyszek zdołał jednak odskoczyć i wyprowadzić własny atak, dobywając naprędce miecza. Jego przeciwnik sparował i cofnął się, robiąc miejsce koledze. Tym razem Zbyszek musiał zablokować pionowe, wyprowadzone z nadgarstków, cięcie z góry i znów się cofnąć. Dobrzy byli.
Zbyt niskie sklepienie, ciężko wziąć zamach znad głowy.
Sparował poziome uderzenie, wykonał fintę i dźgnął przeciwnika w brzuch.
Udało się.
Zaraz jednak musiał uskakiwać przed wściekłymi ciosami drugiego żołnierza. Poraz kolejny musiał przyznać, że był dobry. Jednakże i on dał się zmylić pozorowanemu cięciu i nie zdołał zablokować gwałtownego pchnięcia, tym razem w szyję.
Zbyszek otworzył drzwi kopniakiem i wszedł do środka. Zobaczył jakiegoś tłustego, około pięćdziesięcioletniego faceta i wyglądającą na maksymalnie dziewięć lat dziewczynkę.
W łóżku. Razem. Dziewczynka płakała.
- Na Peruna! - krzyknął Zbyszek ze złością - Czy wy wszyscy jesteście pedofilami? Ty, dziecko, ubieraj się i schowaj gdzieś, bo będzie tu gorąco zaraz. Ty także, śmieciu, włóż coś na siebie! Szybciej, psia krew! - wymierzył prałatowi kopniaka w twarz. Na dziewczynkę nie zwracał już uwagi.
Mathiis i Luxis usłyszeli zderzającą się ze sobą stal, dźwięk ten doszedł też do zajmującej dwa stoliki grupki dziesięciu mężczyzn, bowiem wszyscy, jak na komendę zerwali się z miejsc. Huknęły krzesła, trzasnęły tłuczone kufle, a zrzucone z kolan dziewki służebne zapiszczały w proteście. Dziesięciu krępych mężczyzn w żołnierskich tunikach, z wyhaftowanymi krzyżami rzuciło się w kierunku elfa i niziołka.
I zamarli w pół kroku, bowiem elf i niziołek napięli swe kusze i wymierzyli.
- No? - zagadnął tonem przyjacielskiej pogawędki Luxis - któremu strzelić między oczy? Albo i między nogi? - powiódł kuszą niżej, a gwardziści prałata mimowolnie cofnęli się o kilka kroków.
- Zbychu - zawołał rudy elf wgłąb korytarza - Długo jeszcze!?
Zamiast odpowiedzi ujrzał Zbyszka popychającego przed sobą księdza w pospiesznie narzuconej sutannie.
Pozostali gwardziści zaczęli się ostrożnie wspinać po pierwszych stopniach, zmuszający tym samym Luxisa do oddania strzału. Ktoś krzyknął, upuszczając miecz.
- Luxis, zarazo jedna - zganił go Mathiis - nie strzelaj!
Niziołek niesamowicie szybko przeładował syriuszankę. Rudy elf w tym czasie wyciągnął dwa swoje miecze, odkładając kuszę za siebie.
- Osłaniaj mnie - zwrócił się do niziołka i długim susem pokonał dzielącą go od przeciwników odległość.
Pierwszy gwardzista, zaskoczony płynnością ruchów elfa nie zdążył zastawić się mieczem, padł z rozciętym gardłem.
- Teraz! - krzyknął Mathiis i kolejny bełt z kuszy ugodził boleśnie jakiegoś gwardzistę, zaś elf zdołał w tym czasie chlasnąć przeciwnika przez pierś, omijając niezdarną paradę. Elf wiedział już, że walka nie będzie zbyt trudna, bowiem jego przeciwnicy wlali w siebie stanowczo zbyt dużo piwa.
Prałatowi żołnierze nie byli jednak idiotami, szybko otrząsnęli się z szoku i wycofali do tyłu, poza zasięg ostrzy Mathiisa. Rudy elf zaśmiał się cicho, kontemplując ściekającą z obydwu kling krew. Jej zapach napełnił go zapałem do walki.
Za plecami Mathiis usłyszał głuchy cios - to Zbyszek ogłuszył prałata, z rozmachem uderzając w skroń głowicą miecza.
- We dwóch pójdzie nam szybciej - rzekł, stając z mieczem gotowym do walki obok elfa - Wkrótce nastanie świt, a dla nas to kiepski sprzymierzeniec.
Tuż przy nich pojawił się Luxis, w prawym ręku kurczowo ściskał langsaxa.
- Niebawem słońce wzejdzie - powiedział, a jego oczy błysnęły okrucieństwem - a nic tak pięknie nie mieni się w słońcu, jak świeża jucha.
Szczęk oręża nie był jedynym źródłem harmidru, jaki rozgorzał w karczmie. Tak na dobrą sprawę, to nie był on zbytnio słyszalny wśród rozmaitych krzyków, wrzasków i pisków, nie wspominając o roztrzaskiwanych stołach. Ktoś zaklął siarczyście, ktoś inny samą Bogurodzicę wezwał na pomoc, to znów ktoś złamał drugie przykazanie, bez powodu wywołując samego Chrystusa. Co bowiem mogło obchodzić Jezusa czyjeś przebite płuco?
Kacper, zwany Makiem Polnym, skrywając się pod stołem nie widział wiele, a że na szermierce nie znał się wcale, nie mógł docenić niesamowitej pracy nóg rudego elfa, nie zdawał też sobie sprawy, jaką wirtuozerię stanowiła walka długim i krótkim mieczem. Żołnierze prałata, co na szermierce się znali, także nie mogli docenić. Nie mieli czasu.
Walka dobiegła końca, zanim jeszcze bard wyrecytował całą "Pater noster..."
- Ale burdel... - skwitował kłębowisko pociętych ciał Zbyszek - Godzi się tak paskudzić ludziom miejsce pracy?
- Nie godzi - zaprzeczył niziołek, po czym zwinnie wskoczył na ladę - Hej, gospodarzu! Wyłaź-że!
Oberżysta, po długiej chwili wahania, wyszedł zza lady.
- T-tak...? - wyjąkał z wielkim trudem.
- Byś zachował nas w dobrej pamięci - wręczył zdezorientowanemu i przestraszonemu mężczyźnie całkiem pokaźny mieszek. - I pozbył się z niej naszych twarzy, gdy zawitają w to miejsce inkwizytorzy - dodał cichym głosem. - Rozumiemy się?
Oberżysta nic nie powiedział, pokiwał tylko energicznie głową.
- Znakomicie - Luxis poklepał go po policzku - Nie muszę ci chyba mówić, że będzie bolało, jeśli nas niechcący zdradzisz, prawda?
Nie zaglądał do mieszka, póki nie przestał słyszeć tętentu oddalających się koni. Zajrzał doń dopiero, gdy umilkły wszelkie odgłosy, gdy został już w zajeździe całkiem sam. Wtedy, gdy ujrzał zawartość, zaklął bardzo brzydko. Tak plugawie, jak to tylko potrafi ktoś, kto w młodości był szewcem.
W mieszku były kamienie.
Była już ósma, słońce na niebie świeciło od niecałych dwóch godzin. Do położonego na trakcie zajazdu przygalopowało kilku jeźdźców. Paru zbrojnych w kolczugach i szyszakach, jakiś grubas w poplamionej lnianej koszuli i jeden bez pancerza, który jednak ponad wszelką wątpliwość był ich dowódcą. Któż inny bowiem mógłby mieć na sobie wierzchnią tunikę z wyhaftowanym mieczem o gorejącym ogniem ostrzu? Mógł to być jedynie inkwizytor, zaś jakość stroju i dobry wierzchowiec sugerowały, iż w hierarchi Oficjum zajmował pozycję dość wysoką.
Bager doskonale pamiętał przerażenie, z jakim oberżysta opowiadał mu o walce, jaką stoczono w jego zajeździe. Z początku chciał wtrącić go do lochu, biorąc za obłąkańca, szybko sobie jednak przypomniał, że oblicze tego przerażonego człowieka jest mu skądś znane. To właśnie w jego zajeździe zatrzymał się powracający z Krakowa pomorski prałat, jego imienia Bager nie potrafił sobie teraz przypomnieć, i to do jego ochrony na własnym terenie przydzielił kilku dodatkowych żołnierzy. Dopiero teraz uświadomił sobie, że jego podwładni jeszcze nie wrócili, a powinni już dawno być.
Po wejściu do środka inkwizytor skrzywił się. Zapach krwi i widok posiekanych zwłok nie był dla niego niczym nowym. Nie czuł strachu, nie zbierało mu się też na mdłości. Jedyne uczucie, jakie zagościło w jego sercu, to irytacja: stracił całkiem dobrych żołnierzy, a przecież Oficjum nie dysponowało nieograniczoną ich ilością.
- Ilu ich było? - zapytał Bager, mierząc złym spojrzeniem szarozielonych oczu oberżystę.
- T... trzech - patrząc w te oczy właściciel zajazdu czuł podobny strach, jak ongiś, gdy groził mu niziołek. Tym razem jednak był przekonany, że żadne wypowiedziane przez inkwizytora słowo nie pozostałoby bez pokrycia. Modlił się w duchu, aby funkcjonariusz Oficjum był w dobrym nastroju i nie zechciał wziąć go raz jeszcze na przesłuchanie, tym razem o wiele dokładniejsze.
- Trzech, powiadasz... - powtórzył Bager w zamyśleniu, dokonując oględzin zwłok.
Kilka ciał było szczególnie mocno poharatanych - inkwizytor był pewien, że ich przeciwnik musiał używać dwóch różnych broni. Dwóch doskonałych broni. Nie sądził, by tak ostre miecze byli zdolni wykuć ludzie. Możliwości były dwie: albo ktoś był uzbrojony w oręż wykuty przez elfy... albo żołnierzy zabił jakiś elf. Druga możliwość mniej mu się podobała, aczkolwiek była znacznie bardziej prawdopodobna. I wtedy ujrzał coś, co potwierdziło jego obawy... z brzucha jednego z trupów wystawał mały bełt. Wiedział doskonale, do jakiej broni jest to amunicja. Jak oni je nazywali? Syriuszanki?
Spojrzał wściekle na oberżystę.
- Śmieciu, dlaczegoś mi nie powiedział, że to byli Osowogórczycy? - inkwizytor w kilku krokach znalazł się tuż przy nim - Byłeś może z nimi w zmowie? - szarpnął go za ubranie i potrząsnął nim brutalnie.
- Ja... panie, litości! - załkał przerażony. Bager doskonale wiedział, że taki nędzny robak nie mógł być z nikim w zmowie. Postanowił jednak chwilkę ponapawać się jego strachem.
- Pomyślmy prze chwilę. - inkwizytor zbliżył swą twarz do oberżysty i spojrzał mu głęboko w oczy - Skąd Osowogórczycy mogli właściwie wiedzieć, że to właśnie u ciebie prałat Henryk się zatrzyma, co?
To jedyny zajazd w promieniu czterech mil, odpowiedział sobie natychmiast w myślach, a to tłuste ścierwo nie podróżuje za szybko i nie przepada za nocowaniem pod gołym niebem. Gruba rzyć nawykła do wygód.
- Zadałem pytanie! - uderzył oberżystę pięścią w twarz, poczuł, jak chrząstka nosa pęka pod siłą uderzenia. - Obawiam się, że ktoś inny będzie musiał z tobą porozmawiać. Odwrócił się i krzyknął w stronę drzwi:
- Zabrać go! - na ten rozkaz do środka weszło dwóch żołnierzy z wyhaftowanymi na tunikach krzyżami - Do klasztoru z nim! - zakomenderował Bager - Kat z chęcią zamieni z nim parę słów. - parsknął śmiechem, widząc, jak oberżysta mdleje ze strachu.
Nic tu po mnie, pomyślał Bager i splunął na podłogę. Po tym zajeździe zresztą też, dodał w myślach, gdy wyszedł na zewnątrz.
- Sprawdziliście stajnię? - zapytał dwóch innych ze swych podwładnych.
- Tak, panie. - odparł żołnierz - oberżysta nie kłamał. Sprawcy zabrali wszystkie konie, prócz pociągowego, który należał do właściciela zajazdu. Udali się na północ, w czternaście koni.
- Przy najbliższym rozwidleniu, dwa stajania stąd - wszedł w słowo drugi żołnierz - dostrzegłem, że się rozdzielili. Przypuszczam, że puścili wolno luzaki, aby zmylić ewentualny pościg.
Bager zamyślił się przez chwilę. Nie liczył na to, że zbiegowie będą podróżować traktem. Mogło się okazać, że oba szlaki na rozwidleniu są fałszywe i prowadzą donikąd. Musiał szukać ich na bezdrożach, co nie uśmiechało mu się zbytnio. Zwłaszcza, że o kilka dni drogi znajdowała się granica osowogórskiego księstwa. A tam, na pograniczu, pomimo oficjalnego pokoju, często bywa gorąco i nigdy nie wiadomo, czy wyniesie się stamtąd głowę na własnym karku.
Minęła trzecia godzina, odkąd słońce zaczęło dominować nad zachodnią stroną nieba, chociaż klucząc śród łąk, jezior i zagajników nie zdawali sobie sprawy, jak daleko znajdują się od celu swej podróży. Luxis wciąż śmiał się, żałując z całego serca, że nie może widzieć miny oberżysty, gdy ten zajrzał do wypchanego kamieniami mieszka. Zbyszek i Mathiis jechali w milczeniu, obaj zajęci pilnowaniem, aby związany prałat nie wypadł z luzaka.
- Zastanawiam się, czy tym incydentem doprowadzimy w końcu do wojny - rzucił rudy elf w zamyśleniu. - Ten konflikt trzeba w końcu rozwiązać.
- Wiesz, Mat, nie bardzo wierzę w możliwość rozwiązania go. My mamy lepsze fortyfikacje, a dzięki krasnoludom wspaniały oręż i śmiertelnie sprawną piechotę - prostował palce jednej ręki, wyliczając - Jeśli do sojuszu dołączą twoi bracia, na co się zanosi, to zyskamy wielu dodatkowych wojowników...
- Przejdź do konkluzji. - zniecierpliwił się elf. - Przedłużasz, jak dziwka grę wstępną.
- Za to ty wykazujesz się cierpliwością równą dziwkom przy odbiorze zapłaty - odciął się Zbyszek - Chodzi mi o to, że nawet, jeśli sojusz dojdzie do skutku, to nadal niewiele to zmieni. Polacy to niesamowicie bitny naród... - zamyślił się - Tak bitny, jak Osowogórczycy. W końcu to jedna krew...
- Tak, jasne - zakpił Luxis - I może jeszcze jedna religia? Wielka Polska zawsze katolicka, co?
- Nie rozumiecie. - westchnął Zbyszek - Gdyby nie haniebny chrzest, sam z radością mieniłbym sie Polakiem. A teraz? W oczach moich rodaków to określenie zdrajcy. Kogoś, kto wyrzeka się korzeni, krwi, własnej tradycji na rzecz Jahwe.
- Jeszcze wspomnij o konieczności spopielenia ich świątyń - dodał niziołek - A brzmieć będziesz jako najprawdziwszy kapłan Peruna na wiecu.
- Luxis, przestań - zirytował się Mathiis - Musisz zrozumieć, że konflikt między Osowogórczykami a Polakami jest dość niezwykły. Wy, ludzie, wynaleźliście właśnie nowy rodzaj wojny: wojny religijnej. Nigdy wcześniej nie zdarzało się, by powodem do chwycenia za broń była kłótnia o to, czyj bóg jest lepszy. Każdy miał swojego i wszystkim było z tym dobrze.
- Dla mnie to raczej pretekst, a nie powód. - odparował niziołek pewnym głosem - W końcu grabież i mordy stają się czynami szlachetnymi, jeśli oprawić je w ramy wypraw krzyżowych, ku chwale Pana, a przecież to zwykła żądza krwi. Ja przynajmniej mam odwagę sie przyznać, że zabijanie sprawia mi przyjemność. A pachołki Jahwe to zasrani hipokryci! - splunął siarczyście.
- Obaj macie rację - zawyrokował Zbyszek, w porę ucinając sprzeczkę między dwoma towarzyszami. Wiedział, że lubią oni kłócić się na dowolny temat i konflikty te bywały dlań męczące. - I niechaj na tym zostanie. Chodziło mi tylko o to, że klękanie przed krzyżem, to jedyne, co Polaków obecnie różni od Osowogórczyków. Pomijając to, nadal za swój symbol uważamy białą orlicę otoczoną przez krew. Sądzę więc, że na tej wojnie zabijam własnych braci.
- To masz naprawdę pecha - skwitował Mathiis - Bo wielu ich jeszcze będziesz musiał zabić nim wszystko dobiegnie końca.
- Ale najpierw doprowadźmy do tego, aby ten incydent zakończył się powodzeniem - rzekł Luxis - zmierzcha już i czas się zatrzymać, bo nam konie pozdychają. A kto wie, może nawet damy jeść naszemu księżulkowi? - spojrzał w stronę skrępowanego prałata, który wybałuszył oczy ze strachu, przypominając trochę maciorę czekającą na śmierć.
- W żadnym wypadku. - zaprzeczył Zbyszek - musimy dbać o jego zdrowie. Niech trochę schudnie.
Mathiis ani myślał pomagać prałatowi zejść z konia, zwalił go po prostu beznamiętnym pchnięciem. Duchowny spadł i osunął się pod rosnący tuż obok świerk. Zwymiotował nań i legł w kałuży własnych rzygowin. Elf zupełnie się nim nie przejął, zbyt zajęty był pojeniem rumaka.
Zmuszał swego konia, aby ten gnał najszybciej, jak może. A nawet jeszcze szybciej. Zamierzał za wszelką cenę dopaść porywaczy, zanim zbliżą się do terenów granicznych. Był całkowicie pewien, że ścigani przezeń Osowogórczycy zmierzają do celu najkrótszą drogą, więc od razu zignorował tropy wiodące przez uczęszczane drogi. Posłał jednak na nie po kilku żołnierzy, dla spokoju sumienia, a także trochę dlatego, że dostrzegł, jak jego podwładni skrycie kwestionują jego przeczucie. Żaden z nich nie ośmielił się powiedzieć nic na głos, ale biegły inkwizytor zdołał wykryć cień zwątpienia czający się na ich twarzach. Będą posłuszni, to nie budziło wątpliwości, ale wiedział już o krążących wśród nich plotkach na temat pochodzenia Bagera. Inkwizytor pamiętał, jak kilka razy widzieli go bez rękawic i mogli bez problemu ujrzeć Znamię Xara. Mimo zapewnień księży, że Bager jest całkowicie oddany służbie Kościołowi, Bogu i ojczyźnie, w sercach ludzi odżywały raz po raz wątpliwości, czy aby ich dowódca nie działa potajemnie na szkodę ich sprawy. Każde jego niepowodzenie, a kilka ich było, wzbudzało plagę plotek i wątpliwości, których nie da się wypalić nawet na najgorętszym ze stosów.
W pewnym momencie leśna ścieżka, po której się poruszali, zaprowadziła ich na niewielką polankę, a następnie rozwidlała sie w kilku kierunkach. Na polanie było niedbale zagrzebane ognisko. Jeden z przybocznych Bagera zeskoczył z konia i podszedł do niego.
- Byli tu niecałe osiemnaście godzin przed nami, mistrzu. - ocenił.
Grubas musi ich spowalniać, pomyślał Bager, pierwszy raz w życiu odkrywając pożytek z nielubianego prałata.
- Mistrzu, spójrzcie tu... - tropiciel wskazał na dziwne żółte zabrudzenie na pniu jednego ze świerków. - To wymiociny.
- Barbarzyńcy. - rzekł karcącym głosem do swych ludzi - jak mogli tak potraktować osobę duchowną? Z pewnością głodzą wielebnego. Prawdziwe kreatury. - nie miał pojęcia, czyje to rzygi, ale myśl, że mogą należeć do prałata, bardzo go ucieszyła. Trzeba było wszakże założyć odpowiednią maskę przed swoimi podwładnymi.
- Odpoczywamy trzy godziny, aby konie mogły odetchnąć - zakomenderował - potem w drogę!
- Tak jest, mistrzu!
- I prawdę mówię wam, drogie niewiasty! - Kacper, bard zwany Makiem Polnym ze względu na zwyczaj ozdabiania swego ubioru za pomocą tych kwiatów, odstawił z trzaskiem kufel i objął dwie siedzące obok niego na ławie dziewki - Widziałem ja, jak w elfa wstąpiła sama śmierć i porwała do tańca sześciu kościelnych żołnierzy. Wirujące ostrza rzeźbiły krwawo w ich cielesnych posągach - bard wiedział, że większość kobiet bez problemu można zdobyć za pomocą takich wydumanych opowieści. Zwłaszcza większość tych mniej rozgarniętych, a do takich należały karczemne dziewki służebne. Trzeba im jednak oddać, że nadrabiały braki w głowie sporą ilością ciała w innych, bardziej niż głowa wzrok przyciągających, miejscach. I też nikt od dziewek karczemnych nie wymagał dysputy o poglądach Tomasza z Akwinu.
Bard nie przewidział jednak, że jego paplaniny, poza nierozgarniętymi dziewkami, słucha ktoś jeszcze. Osobnik ten jednak milczał, przypatrywał się tylko i w milczeniu popijał kiepskie piwo. Tak kiepskie, że gdyby nie ciążące na nim rozkazy mocodawców, człek ów zabiłby karczmarza, oskarżywszy uprzednio o szczanie do piwa.
Kacper rozkręcał się w opowieści, z każdym zdaniem ubarwiając w coraz to nowe wydarzenia, a liczba zabitych żołnierzy pomnożyła się. Zmienił się też główny sprawca ich śmierci. Elf z dwoma mieczami, dzielnie walczył, ale dziewki dowiedziały się, że był on jedynie uczniem wspaniałego wojownika herbu Polny Mak.
Typek w kącie skrzywił się, widząc maślany wzrok dwóch dziewczyn. Spojrzał nienawistnie na barda. Wypucowany piękniś, aż się rzygać chce. Co te siksy widzą w takich śmieciach? Splunął i przysłuchiwał się opowieściom "wspaniałego wojownika herbu Polny Mak" który nieświadomie wchodził coraz głębiej w najpaskudniejszy z rynsztoków. To jest, mówił w obecności szpicla Inkwizycji. Od Trzęsienia upłynęło już, co prawda, trzydzieści lat i terror kościelnych władz nad ludnością znacznie zelżał, a w porównaniu z tym, co działo się przez pierwszą dekadę, mógł na dobrą sprawę uchodzić za sielankę, to od czasu do czasu jednak jakiś zbyt głośno naśmiewający się z Oficjum typ zadyndał na szubienicy. Ale działo się to rzadko i szpicel musiał być naprawdę zawzięty.
Albo czuć zawiść.
Generalnie jednak cenzura znacznie zmalała i Kościół poluzował smycz, na której trzymał wolność narodu. Istniała wszak dalej, to przecież oczywiste, ale dopuszczano czasem do głosu poglądy nie do końca ściśle współgrające z nauką Kościoła. Hierarchowie wyszli z założenia, że pieski mogą sobie troszkę poszczekać, karawana zaś będzie jechać mimo ich ujadania.
- I rzekłem na koniec, gdy stałem wśród zwałów trupów: Poznajcie potęgę mych ostrzy, podłe psy! Tak właśnie było, wy moje piękne kwiatki. Dwoma ostrzami wyrżnąłem dwie dziesiątki złych ludzi, dybiących na podróżnych. - żadna z dziewczyn nie zauważyła, że bard nie miał przy sobie żadnych ostrzy. Kacper wiedział już, że obydwie należą już do niego duszą, a wkrótce także i ciałem. Nie zwrócił uwagi na pośpiesznie wychodzącego z karczmy typka w ciemnym płaszczu.
Zbyszek był zły. Koń, na którym posadzili grubego pomorskiego prałata, potknął się o zdradliwy korzeń i nie był dalej zdolny do szybkiej jazdy. Musieli zabić zwierzę, choć z pewnym żalem i teraz Zbyszek musiał znosić towarzystwo duchownego we własnym siodle. Krzywił się co chwilę, bowiem tłusty prałat niemiłosiernie śmierdział potem. Starym i nowym. Zwymiotował też po drodze dwukrotnie, gdyż nie był zbyt dobrze karmiony. Jego żołądek nie nawykł do suszonego mięsa, czerstwego chleba i sera, które to składały się na podróżne racje żywnościowe.
Zbyszek był zły.
Tempo ich podróży spadło gwałtownie, koń Zbyszka zmuszony był teraz do znacznie większego wysiłku i musieli częściej zatrzymywać się na postoje. Szczęście, że granica jest coraz bliżej, jutro powinni być już w Osowej Górze.
Pochylił się przy końskiej głowie i pogłaskał zwierzę. Wiedział, że może nie przeżyć tej podróży, czas ich jednak naglił. Był przekonany, że w pościg za nimi udali się inkwizytorzy. Walka z nimi nie należałaby do najrozsądniejszych, Zbyszek słyszał krążące opowieści o ich umiejętnościach fechtunku. A tych nie podważał nawet Mathiis, największy autorytet w tej dziedzinie znany Zbyszkowi. Nie miał wątpliwości, że z pomocą jego i Luxisa rozprawią się z jednym inkwizytorem i kilkoma żołnierzami. A co się stanie, gdy inkwizytorów będzie trzech? Albo nawet i pięciu?
Potrząsnął głową. Stanowczo za dużo się przejmował. Co ma być, to będzie, pomyślał, w razie czego użyję magii.
Po prostu był zły i chciał, aby ta podróż dobiegła już końca.
Bager był zdziwiony. Czemu zabili dobrego konia? Krew była jeszcze świeża, nie mogli więc być zbyt daleko. Góra pół dnia drogi.
- Złamana noga, mistrzu - zawyrokował tropiciel. - Spójrzcie, te ślady są głębsze od pozostałych - wskazał na ścieżkę. - przypuszczam, że któryś z nich wziął na swojego konia prałata i przez to poruszają się jeszcze wolniej.
Znakomicie. Bager odetchnął z ulgą. Może dopadną ich, zanim dotrą do granicy? Oby, kolejna porażka może mi zaszkodzić.
- Na co czekacie? W konie! - krzyknął i puścił sie przodem.
Zbyszek zaklął wściekle i wstrzymał konia.
- Co robisz? - Mathiis wyciągnął długi miecz - jedź dalej, ja ich zatrzymam i dogonię was.
- Nie ma mowy. - w głosie Zbyszka słychać był determinację. - zostaję z tobą. - rąbnął łokciem w twarz siedzącego za nim prałata, na którego twarzy pierwszy raz od kilku dni pojawił się cień uśmiechu, zrzucając go z siodła. Dla pewności ogłuszył go uderzając płazem miecza w tył głowy.
Luxis w tym czasie napiął syriuszankę. Skuteczny zasięg tej niewielkiej kuszy nie wynosił więcej niż trzydzieści kroków, ale w ciągu minuty można było wystrzelić z niej aż pięć, do sześciu razy. Niziołek był niezwykle wprawnym strzelcem, więc zdarzało mu się wystrzelić i ośmiokrotnie. Ale tego, co zamierzał zrobić za chwilę, podejmował się dość rzadko. Wędrowne plemiona leśnych elfów opanowały sztukę celowania i strzelania z łuku podczas jazdy, która przyjęła się wśród ludzi ze wschodu. Nikt jednak nie czynił tego z kuszy, ponieważ broń ta była zbyt ciężka i nieporęczna, nie wspominając już o fakcie, iż nie sposób załadować jej siedząc w siodle.
Chyba, że miała specjalną rączkę wystającą z kolby, zaś niewielki rozmiar sprawiał, że potrzebna do jej naciągnięcia siła była znacznie mniejsza.
- Jest ich tylko siedmiu. - Luxis spojrzał w kierunku nadjeżdżających ludzi z dobytymi mieczami - Spróbować nie zaszkodzi. - po wypowiedzeniu tych słów puścił się galopem naprzeciw nadjeżdżającym, skręcając gwałtownie w lewo, gdy dzieląca ich odległość spadła poniżej sześćdziesięciu kroków. Spostrzegł, że dwóch jeźdźców zatrzymuje się i mierzy do niego z kusz.
Wystrzelili, ale nie równocześnie. Jeden bełt przeleciał tuż za plecami niziołka, który zsunął się z siodła w momencie, gdy powietrze nad nim przeciął kolejny pocisk. Jechał tak przez chwilę, zwisając u końskiego boku i patrząc na zaskoczonych kuszników. Luxis w przeszłości należał do wędrownej trupy teatralnej i nauczył się tam niejednej sztuczki.
Odległość dzieląca go od przeciwników spadła do trzydziestu kroków i zajeżdżający ich z flanki niziołek mógł wystrzelić. Wtedy jednak kolejni dwaj kusznicy wystrzelili.
Kretyni, pomyślał zwisający u końskiego boku Luxis, żal im w konia strzelić czy co? Gdy oba bełty świsnęły nad końskim grzbietem, skoczył z powrotem i pociągnął za spust trzymanej w jednej ręce syriuszanki.
Bager był pod wrażeniem, widząc jak jeden z jego żołnierzy spada z siodła, a z krwawiącego oczodołu wystaje mu krótka lotka. Zachował jednak zimną krew.
- Paweł i dwóch żołnierzy za mną! - krzyknął i jeden z nowicjuszy, trzej najbliżsi żołnierze razem z nim wystąpili do przodu - Jan, zajmijcie się tym niziołkiem!
Drugi nowicjusz, słysząc te słowa, odjechał na bok z dobytym mieczem, a w ślad za nim jeden żołnierz.
Luxis przeładował syriuszankę i wymierzył w nadjeżdżającego w jego kierunku jeźdźca. Nie masz hełmu, biedaku, tym łatwiej w ciebie trafić.
Zasłonił się płazem miecza! Luxis nie był w stanie w to uwierzyć, lecz otrząsnął się szybko. Przeładował i znów wystrzelił. To samo.
Niziołkowi przekleństwo zamarło na ustach. Słyszał już o podobnych wyczynach inkwizytorów.
Przeładował i wystrzelił znowu, tym razem celując w szyję wierzchowca.
Grot bełtu zaśpiewał wysoko zderzając się z głownią miecza. Luxis zawrócił konia i popędzał go co sił. Trzech jeźdźców jechało za nim. Zdołał obrócić się w siodle i wyciągnął rękę z załadowaną syriuszanką. Jadący obok nowicjusza zbrojny miał sporo szczęścia, a grot bełtu wykrzesał iskrę, uderzając w jego hełm.
Ręka mi drgnęła, psia krew, pomyślał niziołek.
Mathiis i Zbyszek posuwali się do przodu, wyjeżdżając na spotkanie czterem jeźdźcom. Rudy elf w lewej ręce trzymał gotową do strzału syriuszankę i pociągnął za spust, mierząc w ciemnego blondyna jadącego na ich czele. Ten jednak wykonał dziwny gest, jakby przesuwał coś niewidzialnego w powietrzu na bok. Bełt musnął jego osłonięte kolczugą ramię i Mathiis wiedział już, że inkwizytor użył psioniki, ponieważ z tak bliskiej odległości nie sposób było chybić.
Wzniósł do góry miecz, robiąc krótką fintę. Inkwizytor nie dał się nabrać, dopiero w ostatniej chwili zbił zdradzieckie uderzenie od dołu i minął się z rudym elfem.
Bager nawrócił konia obmyślając kilka koncepcji ataku. Przypomniał sobie pocięte ciała w karczmie i te pośpieszne oględziny uzmysłowiły mu, że naprzeciw siebie ma niezwykle sprawnego szermierza. Ten fakt jednak w najmniejszym stopniu nie przestraszył go, przeciwnie, inkwizytor poczuł nagły przypływ podniecenia, jakie każdy wojownik odczuwa przed walką. Elf szarżował na niego, ścinając lekko w lewo, zatem Bager musiał skręcić w prawo, aby wyrównać.
Zwarli się, lecz tym razem sztych elfickiego miecza mignął kilka cali od twarzy Bagera.
Żołnierz, który jechał naprzeciwko Zbyszka, nie był tak sprawny. Szybki zwód z lewej i krew z rozciętej tętnicy szyjnej obryzgała Zbyszkowi rękaw. Obrócił się z rumakiem, aby zbić uderzenie kolejnego przeciwnika i w tym momencie coś w niego uderzyło, wytrącając z siodła i odrzucając na kilka kroków w tył.
Niewidzialny taran.
Kątem oka dostrzegł, jak siedzący w siodle młokos cofa wyciągniętą pięść. Odpowiedź była oczywista, Zbyszek został potrącony psionicznym uderzeniem. Lecz fakt, że nie był ogłuszony świadczył, iż miał on do czynienia z nowicjuszem w swoim fachu.
Nie było czasu.
Zbyszek nabrał w płuca powietrza i zebrał w sobie mistyczną energię. Jego klęcząca sylwetka nabrała jasnego blasku, a powietrze wokół zafalowało.
Krzyk, jaki wydobył ze swych trzewi, przypominał odgłos tarcia czymś ostrym o szkło. Dźwięk taki powoduje gęsią skórkę i dreszcze. To, co wywołał Zbyszek, było tym samym dźwiękiem, lecz dziesięciokrotnie głośniejszym. Dla ludzi nie było to zabójcze, nawet nie szczególnie bolesne, jedynie mocno dokuczliwe i oszołamiające.
Ale nie dla koni.
Bager skrzywił się, pragnąc, aby jego uszy mogły się same zamknąć, a najlepiej zniknąć i nie pojawiać sie już nigdy. Przed oczami mignął mu obraz z przeszłości, treningi z trzema żelaznymi kulami, które musiał utrzymywać w powietrzu siłą woli, a w tym samym czasie kilka osób skrobało ostrymi szpikulcami po szkle. Nienawidził tych ćwiczeń, gdyż próba zebrania myśli w takim hałasie była prawdziwą męką. Teraz jednak mógł zebrać owoce tego ćwiczenia.
Jego wierzchowiec nie miał za sobą podobnych doświadczeń więc gdy tylko usłyszał krzyk zaczął podrywać sie do góry, stając tylko na zadnich kopytach i wierzgać. Inkwizytor puścił wodze i zeskoczył z niego. Lądując, nie mógł słyszeć, jak jego koń ucieka daleko przed siebie, byle dalej od źródła hałasu.
Mathiis także nie miał okazji przejść tego ćwiczenia, co inkwizytorzy. W dodatku był elfem i jego czuły słuch sprawiał, iż krzyk przekroczył jego próg bólu. Twarde zderzenie z ziemią odebrało mu na chwilę czucie i cały świat schował się za mgłą. Jedynym plusem zaistniałej sytuacji było to, że krzyk Zbyszka też trochę ucichł.
Elf instynktownie odtoczył się jak najdalej od miejsca, w którym ostatni raz widział inkwizytora. Na tyle, na ile pozwolił mu dokuczliwy ból.
Luxis miał najwięcej szczęścia. Znajdował się najdalej od Zbyszka więc jemu samemu krzyk niewiele zrobił. Gdy jego koń zdradził pierwsze oznaki bólu spowodowanego rzuconym przez Zbyszka zaklęciem, niziołek zwinnie zeskoczył z siodła, kucnął i wycelował w rumaka niosącego inkwizytorskiego nowicjusza.
Targane bólem zwierzę, dodatkowo ranione bełtem z kuszy zrzuciło z siebie jeźdźca i zgruchotało mu czaszkę. Luxis uśmiechnął się na ten widok. Krwawa miazga pod końskimi kopytami sprawiła, że poczuł się lepiej. Podobne widoki działały nań nieco inaczej niż na pozostałych. Walcząc z gęsią skórką rozejrzał się szybko po polu walki. Drugi ze ścigających go jeźdźców nie był dla niego przeciwnikiem, ponieważ spadł tak niefortunnie, że złamał sobie przy tym rękę, jak można było wywnioskować z miotanych przezeń przekleństw.
Zbyszek przestał krzyczeć, wspierał się teraz na rękach i łapał ciężko oddech.
- Cud... - wydyszał - ...żyję.
Faktycznie, był to cud. Lub szczęście. Ewentualnie interwencja któregoś z bogów, ale z tymi Zbyszek nie był nigdy w zbyt bliskiej komitywie. Powinien być przecież stratowany przez ogarniętego paniką konia, ale nic takiego się nie stało. Widział zadeptanego trupa ścigającego go żołnierza, ale nigdzie nie widział nowicjusza.
- Kurwa twoja mać! - dobiegło go i wtedy zobaczył wygrzebującego się spod martwego konia człowieka. Byli rówieśnikami, lecz nowicjusz był wyższy i chudszy od Zbyszka. - Zasrany mag, zarżnę jak psa! Przez ciebie musiałem go zabić - wskazał na końskie ścierwo i wzniósł zbroczony krwią miecz.
Zbyszek miał jeszcze siłę, aby się podnieść i zbić pierwsze uderzenie nowicjusza, ale nie zdołał szybko zakończyć walki. Na proste finty mógł nabierać żołnierzy, tutaj musiał po prostu walczyć.
Wymiana kolejnych kilku ciosów uświadomiła Zbyszkowi, że jego przeciwnik jest silniejszy, ale ma mniej sprawną lewą rękę, pewnie przez upadek. Nie miałoby to większego znaczenia, gdyby nowicjusz nie był leworęczny.
Zbyszek skwapliwie to wykorzystał i markując cios od dołu zręcznie przeszedł do cięcia z góry omijając zastawę przeciwnika. Ostrze przecięło ogniwa kolczugi i rozorało nowicjuszowi pierś, który osunął się na kolana i opuścił miecz.
Wtedy Zbyszek, miast zakończyć walkę, złapał go wolną ręką za twarz i wbił kciuk w oko. Zebrał resztki mistycznej mocy i wbijający się w oko palec stał się gorący jak ciekłe żelazo.
Nowicjusz wił się i wrzeszczał głośniej niż zarzynane prosię ale nie zdołał wyrwać sie z uścisku. Po chwili zwiotczał i zamilkł.
- Tacy jak wy nie zasługują na śmierć od miecza - syknął Zbyszek i puścił zwęgloną czaszkę.
- Nie stój tak, dzieciaku! - zawołał biegnący w jego stronę Luxis - został jeszcze jeden.
Bager widział, co stało się z jego ludźmi, zobaczył jak skończył z nowicjuszem ten mag i poczuł gotującą się w nim wściekłość. Nie zależało mu specjalnie na żadnym z nich, po prostu czuł się upokorzony. Poniósł klęskę i poczuł lekką obawę przed konsekwencjami. Czterech żołnierzy, dwóch nowicjuszy. Sześciu ludzi zginęło przez jego nieudolność.
Spojrzał na zamroczonego elfa, który dopiero dochodził do siebie. Gdyby tak podbiec i zabić chociaż jego... a potem próbować z tamtymi dwoma...
Za późno.
- Na co czekasz? - spytał szyderczo niziołek, mierząc do niego z syriuszanki - Na śmierć? Już do ciebie leci.
Zebrał myśli i zasłonił się przed bełtem niemal odruchowo, mechanicznie.
- Co za chuj! - warknął wściekle Luxis - Kto was, psia mać, uczył takich sztuczek? - mówiąc to przeładował i wymierzył, lecz bez większego przekonania.
Bager stał nieruchomo, walcząc z błądzącymi po głowie myślami: "Znów ci się nie udało!" "Skrewiłeś!" "Przeklęty Pomiot Xara!" Boże, dlaczego!?
Wtedy podszedł ten mag, z mieczem w ręku, ale opuszczonym.
- Powinienem cię spopielić, jak tamtego - rzekł grobowym głosem - Ale nie mogę.
Bager uniósł lekko brew.
- A to czemu? - spróbował zakpić - boisz się?
- Skądże. - pokręcił głową. - Wyczerpałem całą moc - skłamał.
- Więc załatwimy to tradycyjnie? - cofnął nogę, aby stanąć w postawie szermierczej.
- Nie. - znów zaprzeczył. - Odwrócisz się i pójdziesz w swoją stronę. Z pewnością złapiesz któregoś ze zbłąkanych koni.
- Nie jestem tchórzem.
- Pokurwiło cię, Zbyszek? - krzyknął zdziwiony Luxis - chcesz tego śmiecia puścić wolno?
- No właśnie. - Mathiis wstał w końcu, w obu dłoniach dzierżył swe miecze. - Pokurwiło cię?
Odwrócił się do nich. Wiedział, że Bager nic mu nie zrobi. Po prostu wiedział.
A co najdziwniejsze, miał rację. Jakaś siła sprawiała, że Bager nie mógł zaatakować, choćby nawet chciał. Na Mękę Pańską! Czy on naprawdę nie chciał zabić tego maga?
- Pokurwiło mnie - stwierdził Zbyszek po prostu. - Trzymajmy się narazie tej wersji. - zerknął znów na Bagera - Na co czekasz? Ja nie zaatakuję, ale moi przyjaciele... cóż, ich nie pokurwiło.
Dobiegły ich głośne krzyki i tętent kopyt. Ze wszystkich stron.
Od północy wyjechała grupa jakichś stu elfów z łukami, w skórzanych pancerzach i hełmach z nosalami. Były wśród nich kobiety, wszyscy mieli pomalowane twarze. I charakterystyczne szare peleryny.
Od południa natomiast pojawili się ciężkozbrojni jeźdźcy - kilkunastu rycerzy z pocztowymi i pachołkami, łącznie około osiemdziesięciu konnych.
- Czy mi się zdaje - zapytał Zbyszek - czy też ludzie mówiący "między młotem a kowadłem" mają na myśli właśnie takie sytuacje?
Żaden z towarzyszy ani Bager nie odpowiedzieli mu. Miast tego wyjechało do nich po trzech jeźdźców z każdej strony.
- To nasi - stwierdził jeden z elfów - mają syriuszanki. Poza tym, znam tego tutaj - Skrzywił się, widząc Mathiisa. Nieodłączną cechą charakteru prawie wszystkich elfów, niezależnie od plemienia czy szczepu, była duma ze swych bujnych długich włosów. Praktycznie łysa głowa Mathiisa wzbudzała wśród jego współplemieńców pogardę i chęć do szyderstw. Uściślijmy, chęć jedynie do cichego szydzenia, ponieważ tych kilku elfów, którym zachciało się komentować fryzurę Mathiisa na głos umarło od nadmiaru ran ciętych (a jeden to nawet głowę w tym wszystkim stracił...).
- A to nasz - odparł rycerz wskazując na Bagera. - Mistrzu... to wy?
- Duch święty - zakpił Bager, choć wiedział, że podobne żarty to spacer po dość cienkiej linie. Kolejna rzecz, za którą nie był zbyt lubiany.
- Tak, to z pewnością mistrz Bager - rzekł rycerz, marszcząc brwi. - Co też skłoniło was do uganiania się za Osowogórczykami po naszym pograniczu? - Wiedział, że za podobną kpinę z mistrza Inkwizycji zacniejsi niż on tracili głowy, ale wiedział również, że w przypadku tego konkretnego mistrza raczej zabraknie świadka, który byłby gotów potwierdzić takiemu uchybieniu przed sądem. A nawet mistrz Inkwizycji nie rzuci się z mieczem na oddział konnych wojowników.
- Gdzieś w okolicy zaginął Jego Eminencja prałat Henryk z Gdańska. - odparł, ignorując obrazę - Udałem się z żołnierzami na poszukiwania, gdy napotkałem tych trzech zbójców.
- Źle wam, gnoje, żyć w pokoju? - krzyknął hardo przywódca elfów - Chcecie się bić?
- Zawrzyj gębę, spiczastouchy lalusiu! - odgryzł się rycerz - Nikt nie chce się bić. Prawda, chłopcy?
"Chłopcy" , którzy stali kilkanaście kroków dalej ściskali nerwowo włócznie, topory i miecze, ale chórem odkrzyknęli:
- Prawda, panie kapitanie!
- Spokój, panie elfie? - spytał rycerz, tym razem uprzejmiej. - My zabierzemy naszego zagubionego inkwizytora, a wy waszych trzech i nikt nie będzie pokrzywdzony. Zgoda?
- Zgoda. - elf skinął głową. - Bywajcie w zdrowiu, panie rycerzu.
- Tako i wy, panie elfie.
Bager dostał jednego z koni, którego złapali rycerze, jeden z tych, które rozbiegły się w panice słysząc magiczny krzyk.
Odjechali.
- Co tu się działo, do kurwy nędzy? - zapytał dowódca elfów, gdy Polacy już odjechali. - Słyszeliśmy jakiś upiorny wrzask a po dłuższej chwili zbiegło się kilka koni. I dlaczego inkwizytor nie upomniał się o tego nieprzytomnego klechę, który leży pod drzewem?
- Może go nie lubi? - podrzucił pomysł Luxis.
- A czemu nie wspomniał o zabitych towarzyszach?
- Zapewne też ich nie lubił - powiedział już bardziej pewnie Luxis.
Każdy elf, który słyszał ich rozmowę, parsknął cicho.
- Ty, czarowniku - zwrócił się do Zbyszka - Mów, co to za burdel.
- Książę kazał nam złowić jakąś grubą rybę, aby pomogła w negocjacjach. Tyle mogę panu rzec. Reszta jest dość... poufna.
- Jasne, jasne - elf pokiwał głową - Tajniacy, wasza mać. - Przyjrzał się uważniej Zbyszkowi i nagle zreflektował, dodając o wiele uprzejmiejszym tonem - Odprowadzimy was kawałek, a potem pojedziecie swoją drogą. I niech ktoś weźmie tego tłustego klechę!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Noom
Dołączył: 06 Lut 2008
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z 7 kręgu piekła...
|
Wysłany: Śro 19:36, 13 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Może być : )
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Widtik
Dołączył: 16 Sty 2008
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 2:18, 15 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Świetne, naprawdę mi sie podobało. Mam nadzieje ze bedą następne
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
BushiKann
Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Sob 0:50, 16 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Mnie osobiście się bardzoo podobało ;]
Może napisałbyś do tego kolejne przygody? Bo ciekawy pomysł i bardzo dobre wykonanie. Bardzo dobra robota Andzrel, pozdrawiam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lunaria
Dołączył: 14 Sty 2008
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:48, 18 Lut 2008 Temat postu: ad |
|
|
Świetne opowiadanko ;]
Bez obrazy ale zdaje mi się czy czytałeś niedawno Sapkowskiego?
Bo jakoś tak podobnie, nie czepiam się tylko stwierdzam bo sam czasem pisze podobnie ;>
Jak mi coś do łba strzeli to przepisze na kompa swoje opoawiadanka i wrzucę tutaj. ^^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Noom
Dołączył: 06 Lut 2008
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z 7 kręgu piekła...
|
Wysłany: Czw 13:33, 21 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
serio piszesz? no to nieczekaj tylko wrzucaj
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lunaria
Dołączył: 14 Sty 2008
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:14, 21 Lut 2008 Temat postu: ad |
|
|
Pisałem... Od 1,5 roku nic wartościowego nie spłodziłem. :/
A wcześniejsze mam po notatkach
jako że poprzedni dysk sie spalił i to co na nim było miało zonka. a cholera szkoda bo tam było kilka dobrych. Ale spoksik postaram sie przepisać coś na kompa i tu wrzucić.
A nuż najdzie mnie coś i w końcu napiszę coś nowego
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lunaria
Dołączył: 14 Sty 2008
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:32, 21 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Haha, kocham mój skaner. Jedno opowiadanie które miałem wydrukowane udało mi się poprawnie zeskanować.
Zatem zamieszczam je dla was niżej. Zastrzegam że jest ciut niedopracowane. Pozdrawiam i proszę o komentarze.
Szedł dalej wąskim tunelem, w głąb jaskini. Uśmiechnął się do własnych myśli- w końcu był młodym elfem liczącym sobie marne sześćset dwadzieścia osiem lat -dla ludzi była to niemal wieczność, ale dla elfa to było jak długa chwila. Jednocześnie wiedział, że albo wyjdzie z tej jaskini jako zwycięzca albo skończy jako pokarm dla jakiegoś zamieszkującego te jaskinie plugastwa. Sam był synem elfich strażników granicy (nazywani są oni feanami, co znaczy duchami ), którzy zajmowali niski stopień wśród elfickiej hierarchii. On właśnie miał zadanie oczyszczenie jaskini wewnątrz lasów z dziwnego stworzenia - ważki, lecz olbrzymiej, w elfich księgach bestia ta figuruje pod nazwą oszluzga. Lasy, w które były dlań domem, były też uznawane za niezawisłe terytorium elfów.
I wtedy usłyszał wysoki dźwięk, a może raczej pisk, który mógłby niejednego człowieka przyprawić
o mdłości, ale nie jego, nie feana. Dźwięk ten jednak podpowiedział mu, w którą odnogę tunelu skręcić. Przyspieszył kroku, wyciągnął łuk, nałożył strzałę, napiął cięciwę i czekał czy powtórzy się jakiś odgłos, lecz nie było cicho niczym w świątyni.
Nagle w przeciwległym krańcu jaskini zobaczył jakiś złoty poblask, momentalnie podniósł łuk do góry i przyłożył cięciwę do policzka, coś leciało na niego, to coś było koloru zielono - szarego i miało skrzydła, ale nie takie ptasie, lecz owadzie. Wypuścił strzałę i nie czekając na to czy ugodzi stwora wyciągnął miecz. Stwór jednak oberwał strzałą w ogon, wytrąciło go to z poziomu równowagi, ale nie dokonało poważniejszych obrażeń. Oszluzg plunął zieloną mazią w stronę elfa, ten się uchylił i zobaczył jak ziemia za nim się rozpływa pod działaniem kwasu zawartego w ślinie potwora. Fean obrócił się i ciął zamaszyście mieczem w nadlatującego potwora, ten jednak był tak ruchliwy, że cios, który z pewnością przeciąłby go na pół, tylko zawadził go. Stwór znowu plunął, ale tym razem trafił w miecz feana, a ten momentalnie się rozpuścił.
-A niech to! - pomyślał elf ł szybko wyjął sztylet zza pasa i pchnął w łeb bestii. Ta wydała przerażający, piskliwy odgłos, który niemal rozerwał bębenki w uszach feana; upadła i znieruchomiała. Elf wyciągnął sztylet z łba potwora i zobaczył, że pod wpływem śliny i on się rozpłynął.
Teraz pozostało mu tylko spenetrować jaskinie, by upewnić się, że nie ma ich tu więcej i wytargać to śmierdzące truchło na powierzchnie.
Chwilowo zostawił za sobą ciało i poszedł w głąb tunelu. Po jakimś czasie zauważył, że ściany tunelu zaczynają być regularne i jakby ociosane. Chwilę później wszedł do pomieszczenia, które wyglądało jak komnata zamku, lecz zamiast mebli czy dywanów, na środku były ułożone w koło runy, a na samym środku pomieszczenia lewitował w powietrzu miecz. Runy znaczyły dokładnie: „ To jest POGROMCA - magiczny miecz. Jeśli pokonałeś jego strażnika to znaczy, żeś godzien nim władać."
Duch podszedł i chwycił miecz, ten posłuchał go i opuścił magiczny krąg. Dopiero teraz mógł podziwiać perfekcję w wykonaniu tego miecza. Rękojeść była wysadzana cennymi klejnotami i miała głownię w kształcie głowy smoka. Natomiast klinga była doskonale wyważona i miała wykute zaklęcia ochronne. Była wykonana z metalu jakiego elf dotąd nigdy nie widział w swym życiu.
Wtedy fean zaczął wracać do wyjścia, doszedł do miejsca, w którym zostawił ciało martwego oszluzga, lecz nie było go tam. Ale były ślady krwi od miejsca, gdzie go zostawił. Poszedł tym śladem, po jakimś czasie zobaczył go. Dwadzieścia metrów przed nim patrzył na niego ten sam oszłuzg, którego dorżnął sztyletem jakieś dwie godziny temu. Ten jednak odezwał się:
-A więc to ty jesteś śmiałkiem, który wziął POGROMCĘ i pokonał mnie.
-Tak to ja cię pokonałem i ja wziąłem ten miecz.
-Musisz zajmować wysokie stanowisko wśród elfów skoro jesteś tak biegły we władaniu bronią.
-Ha! Ja jestem jedynie strażnikiem granicy.
-Podaj mi swe imię feanie
-Nazywam się Fenix
-Daję ci wybór albo oddasz miecz i odejdziesz albo spróbujesz mnie pokonać po raz drugi.
-Wybieram walkę, z prostej przyczyny - nie ufam ci!
-I słusznie Feniksie! - wrzasnęła ważka ł rzuciła się do boju.
Fenix rzucił się w wir walki ł zaczął taniec z mieczem, który wydawał się mu pomagać w tym. Oszluzg plunął na elfa i trafił w miecz, lecz ten zamiast się rozpuścić odbił śmiertelny pocisk prosto na potwora, ten zdążył się uchylić na tyle, że rozpuściło mu tylko skrzydła. Nie mające jak się poruszać cielsko runęło na ziemię z wysokości dziesięciu metrów. Gruchnęło , a elf podszedł spokojnie do cielska i zapytał się stwora:
-I po co to było?
-Musiałem wypełnić przeznaczenie!
Fean zamachnął się magicznym mieczem i ciął, aż bryznęło lecz miecz ochronił elfa przed tym śmiercionośnym pociskiem.
Wtedy Fenix Schował miecz do pochwy po starym mieczu stwierdzając, iż musi sprawić sobie nową pochwę do takiego miecza. Wziął ze sobą łeb stwora jako dowód na wykonanie misji i powrócił do swego dowódcy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Noom
Dołączył: 06 Lut 2008
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z 7 kręgu piekła...
|
Wysłany: Czw 22:31, 21 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
niezłe.. szczególnie podobał mi sie fragment '' pomyślał elf ł szybko wyjął sztylet zza pasa i pchnął w łeb bestii''
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
GomDżabbar
Dołączył: 04 Mar 2008
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bydgoszcz
|
Wysłany: Wto 20:35, 04 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
I ja dodam coś od siebie, niedługie opowiadanie,podkładane z sesji w Warhammera. Może Mistrz Gry nie był pierwszej klasy, ale wyobraźnia zadziałała:
Sytuacja była ciężka. Stojąc w pierwszym rzędzie, drżącymi z nieopanowania dłońmi ściskała pikę. Rozkaz był jasny. "Grot w przód i trzymać jak najmocniej się dało". Rozejrzała się wzdłuż Linii Ognia, widząc tak samo przestraszone twarze młodych ludzi, tu nie było weteranów, bohaterów. Ci siedzieli z tyłu, jako ostatnia linia, gdyby wszystko inne zawiodło. Przedmiotowe traktowanie. Poczuła się jak mięso armatnie, gdy ciemnymi polanami Murron biegła orcza piechota. Wszystko było niczym w zwolnionym tępie, bez dźwięku. Wydarte twarze bestii, tęten ziemi pod nogami. To przez ciężar orków czy też może przez drżenie Pierwszej Linii? Gdy wróg był na wyciągnięcie piki, te nagle padły w dół, nadziewając parę mutantów, lecz reszta posunęła gładko w głąb wojska, tnąc po kolanach Linie Ognia. Posoka z brzucha przelała się po lekkim pancerzu, Deetrit upadła na ziemie, chwytając dłońmi rany. Między palcami przelewała się szkarłatna krew, spływającą kroplą po kropli na jeszcze suchą ziemie pola walki. Wszystko inne nagle przyspieszyło, wszystko ucichło, gdy nagle jej usta spłynęły bielą, jej głowa upadła lekko na miękką ziemie. Jeszcze tylko ostatnim tchnieniem, będąc jednym z trucheł na polu walki widziała to, co nie było dane widzieć zwykłemu śmiertelnikowi. Między ciałami kroczył wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, którego poła płaszczu powiewały w wojennym wietrze, jego czarna zbroja lśniła nienaturalnym blaskiem, zaś ciężki miecz, który dzierżył, zdał się lekkim w jego dłoniach, gdy siekł nim orków z niewyobrażalną łatwością. Po jego bokach, niczym gwardiach, w szaleńczym tańcu mieczy, wirowali wojenni tancerze. Elfowie, których szaty w wirze mieczy, skrzyły się zielenią liścia wiosennego, pomimo ponurej, jesiennej nocy....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lunaria
Dołączył: 14 Sty 2008
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:22, 05 Mar 2008 Temat postu: ad |
|
|
Och, świetny opis.
Oddanie realii Warhammera świetne
Styl strasznie mi się spodobał.
Hehe, nawet pomyślałem w pierwszej chwili że Sigmara opisujesz
Ale wtrącenie leśnych elfów siekących orków też niczego sobie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Śro 18:23, 05 Mar 2008 Temat postu: |
|
|
Wysokich elfów, korsarzy za mórz i oceanów
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|